Skąd wziął się ruch, określany mianem weteranów szos, czy też bardziej pretensjonalnie – ruch ochrony pojazdów zabytkowych?
Nie jest to przecież klasyczne kolekcjonerstwo, choć są i tacy, których zadowala samo posiadanie kilku lub kilkunastu samochodów czy motocykli.
Prawdziwemu entuzjaście starej motoryzacji to nie wystarcza. Każdy z posiadanych pojazdów nie tylko musi swym wyglądem wiernie odpowiadać oryginałowi, musi również sprawnie się poruszać, musi „żyć” poprzez uczestnictwo w zlotach i rajdach, musi być pokazywany szerokiej publiczności w czasie różnych prób i testów.
Skąd się więc ów ruch wziął? Jego korzenie sięgają lat dwudziestych, kiedy to angielscy dżentelmeni ścigali się na trasie z Londynu do Brighton na wehikułach z końca ubiegłego wieku. Sądzę, że zawsze dominowała tu chęć przeżycia czegoś jeszcze raz, chęć cofnięcia czasu, przeistoczenie się w ojców i dziadków poprzez używanie ich samochodów, strojów, poprzez pokonywanie tych samych trudności związanych z eksploatacją wiekowego sprzętu. Jest jeszcze chęć zaspokojenia pasji poznawczej. Każdy z egzemplarzy starych samochodów i motocykli kryje w sobie nieznane dziś lub rozwinięte i doprowadzone do doskonałości rozwiązania techniczne.
I wreszcie możliwość sprawdzenia i rozwinięcia własnych zdolności manualnych. Właściciele zabytkowych pojazdów w zdecydowanej większości sami odbudowują lub czynnie uczestniczą w odbudowie swoich wehikułów.
W Polsce, jak w wielu innych dziedzinach, tak i w tej, było trochę inaczej niż w bogatych krajach Zachodu. Przed wojną pojazdów z początku wieku nie było zbyt wiele, większość eksploatowana „do dna” nie przetrwała dłużej, niż do lat dwudziestych. Kilka egzemplarzy znalazło miejsce w Muzeum Przemysłu w Warszawie, nieliczne zachowały się w prywatnych garażach, ale wtedy właściwie nikt nie nadawał im rangi zabytków. Wojna znacznie przetrzebiła stan posiadania polskiej motoryzacji, reszty dokonała rabunkowa gospodarka pierwszych lat powojennych.
W latach pięćdziesiątych posiadanie prywatnego samochodu stawiało człowieka w pozycji wroga klasowego. Aby nie narażać ludu na pokusy, ktoś z ówczesnej „wierchuszki” wydał nakaz likwidacji pojazdów poniemieckich. Pamiętam opowiadania starszych kolegów o jednej ze składnic zarekwirowanych samochodów w Gliwicach, gdzie pod palnik szły luksusowe Horchy, Audi i Mercedesy. Uchować się mogły, co najwyżej drewniane DKW (wiadomo – dykta, klej i woda...).
Lata sześćdziesiąte przyniosły znaczne złagodzenie drakońskich rozporządzeń i na drogach coraz liczniej zaczęły się pojawiać przedwojenne auta. Wtedy nikt ich jeszcze nie nazywał weteranami – miały przecież raptem po dwadzieścia kilka lat. Jeżdzili nimi przeważnie ludzie mało zamożni, którzy nie mieli szans na przepustkę do zakupu nowego samochodu po preferencyjnej cenie, czyli talonu, a których nie stać było na zakup nowej Skody, Wartburga, czy Warszawy z drugiej ręki. Mercedes 170V, którego mój ojciec nabył za całe 3000 zł w 1967 roku, służył wiernie całej rodzinie przez kilka lat, spełniając jako kabriolet głównie funkcję pojazdu wakacyjnego.
W połowie lat sześćdziesiątych przedwojenni działacze oraz ich młodsi koledzy z Automobilklubów zainicjowali zloty starych automobili. Jeden z pierwszych odbył się w Katowicach bodaj w 1966 roku. W majową niedzielę na ówczesnym Placu Dzierżyńskiego (dziś Plac Sejmu Śląskiego) zgromadziło się około trzydzieści samochodów. Były wśród nich takie rodzynki jak Marmon z 1919 roku, Mercedes z 1922 roku, czy wóz strażacki marki Federal z 1928 roku z Muzeum Pożarnictwa, który do dzisiaj odwiedza nasze imprezy.
I to był impuls. Wielu z tych, którzy przyszli obejrzeć ów zlot miało przecież podobne pojazdy. Przy automobilklubach zaczęły powstawać koła, zrzeszające właścicieli samochodów i motocykli, które wtedy nazywano weteranami szos. Koło przy Automobilklubie Śląskim w Katowicach powstało jako jedno z pierwszych w 1971 roku. Zaczęliśmy odbywać regularne spotkania, uczestniczyć w rajdach i zlotach, a także pomagać w ich organizacji.
Pierwszy prawdziwy rajd weteranów szos zorganizowany przez Automobilklub Śląski odbył się w 1972 roku w Wiśle Czarnem. Prawdziwy – bo składał się z jazdy okrężnej według planu strzałkowego (zwanego przez rajdowców itinererem), próby regularności jazdy, prób sprawności kierowania pojazdem, a więc z elementów tworzących sportowe emocje i pozwalających przeprowadzić końcową klasyfikację załóg. Wtedy też mogłem z bliska zobaczyć sportowe BMW 328 i Adlera Triumpha, a także pięknego Studebackera z 1928 roku, który przyjechał aż z Gostynia. Nasz Mercedes przy tych okazach nie wyglądał zbyt imponująco. Miał kierownicę z Warszawy, reflektory z Ify, zderzaki z DKW i parę innych nieoryginalności, na które do tej pory nie zwracaliśmy większej uwagi. Zresztą większość samochodów, które przyjechały na ów rajd z różnych krańców Polski, wyglądała podobnie. Miały mnóstwo przeróbek i „udoskonaleń”, bazujących na częściach ze współczesnych samochodów, głównie z Warszawy i Syreny, które to pojazdy swą myślą techniczną niewiele odbiegały od naszych weteranów.
Przyglądając się naszym samochodom powoli poznawaliśmy owe błędy i nieoryginalności. Na szczęście byli wśród nas tacy znawcy, jak inż. Malinowski, przedwojenny pracownik biura konstrukcyjnego Mercedesa, było wielu przedwojennych warsztatowców, którzy znali doskonale stare auta i z powodzeniem zastępowali nam katalogi i wówczas nieosiągalną, fachową literaturę. Ludzie ci, będąc działaczami Automobilklubu Śląskiego, chętnie pomagali w rajdach, tworząc tzw. komisje techniczne, mające za zadanie kwalifikację pojazdów pod względem jakości odtworzenia i zgodności z oryginałem. Już wtedy, na początku lat siedemdziesiątych, powstała aktualna do dziś zasada klasyfikacji rajdowej: o zajętym miejscu decydowały punkty zdobyte za oryginalność i jakość odbudowy samochodu, w czasie jazdy okrężnej i na próbach sprawnościowych, wzorowanych na tych, które rozgrywano na przedwojennych rajdach.
Ileż to zażartych sporów toczyliśmy z kolegami z Poznania o gażniki w Dekawkach (Poznań przyjeżdżał wtedy głównie samochodami DKW F 7) czy o reflektory w naszych Mercedesach (na Śląsku grupowali się „mercedesiarze” – mieliśmy wówczas w klubie 8 samochodów tej marki).
Aby uniknąć owych, skądinąd bardzo pouczających, ale czasem zbyt zaangażowanych dyskusji, wprowadzono zasadę, w myśl, której każdy samochód oceniany jest przez klubową komisję techniczną wg stałej tabeli punktów karnych za nieoryginalne części i błędy w odbudowie. Po takiej ocenie każdy pojazd ma wystawioną tzw. kartę badania technicznego, którą uwzględnia się w punktacji rajdowej.
Wprowadzenie części technicznej i sportowej w rajdach pojazdów zabytkowych jest cechą charakterystyczną rajdów organizowanych w Polsce.
W przeciwieństwie do tego rajdy zachodnie w większości rozgrywane są w oparciu o próby i konkursy o charakterze zabawy, takie jak rzuty do celu piłeczką tenisową czy konkurs szybkiego jedzenia ciastka zkremem.
Coraz częściej takie próby goszczą na naszych imprezach, nigdy jednak nie są one podstawą końcowej klasyfikacji.
W dzisiejszych trudnych czasach, kiedy ciężar związany z utrzymaniem zabytkowego samochodu często przekracza możliwości posiadacza przeciętnego portfela, nasza działalność istnieje w dużej mierze dzięki sponsorom i pomocy Automobilklubu Śląskiego. Nie sposób wymienić wszystkich przychylnych nam osób. Nieodżałowanej pamięci inż. Józef Czajkowski, prof. Kajetan Roszko, inż. Malinowski to Ci, którzy zapoczątkowali kontynuowane przez nas dzieło. Kolejne Zarządy Automobilklubu dokonywały niemałych starań, aby najstarsze w Polsce Koło Pojazdów Zabytkowych istniało irozwijało się.
Sądzę, że mamy się, czym pochwalić. Przez trzy dziesiątki lat działalności (w roku 2000 Koło obchodziło jubileusz 30 lat swego istnienia) udało się zgromadzić kolekcję pięknie odrestaurowanych samochodów, wśród których są przedwojenne Mercedesy, BMW, Polskie FIATy, Renaulty, Citroeny, Ople, jest Peugeot, Lancia, Volkswagen, Ford i FIAT Toppolino. Są też powojenne zabytki: różne modele samochodów IFA iWartburg, jest kilka Moskwiczów, rasowe Mercedesy, MG i Jaguary, słynne garbusy VW, jest Triumph Spitfire i Triumph Myflower, Renault Dauphine i Skoda Spartak, reprezentacyjny Daimler z królewskiej stajni oraz malutki Messerschmidt z dwuosobową przeszkloną kabiną w układzie tandem, przez złośliwych zwany „trumną królewny Śnieżki”. Nie brakuje motocykli, wśród których uwagę zwraca „polska kolekcja” z doskonale zachowanym Sokołem 600, zakupionym przez Automobilklub.
Udział w dziesiątkach rajdów samochodów weteranów zaowocował wieloma tytułami drużynowych i indywidualnych Mistrzów Polski. Ale nie laury są przecież najważniejsze. Cieszy nas przede wszystkim to, że sporo cennych egzemplarzy udało się przywrócić do dawnej świetności tak, że nasze dzieci i wnuki nie zapomną, jak kiedyś wyglądały samochody. Pomimo wielu kłopotów i trudności istniejemy, istnieją też nasze pojazdy. Dzięki staraniom Zarządu Automobilklubu Śląskiego z Prezesem Henrykiem Piechelem na czele i kilkuletniej żmudnej pracy pod kierunkiem kol. Stefana Arendarczyka, pojazdy naszych członków znalazły wreszcie godną przystań. Spełniło się nasze marzenie – do niedawna (bo 2022) mieliśmy własne Muzeum Pojazdów Zabytkowych. W listopadzie 1998 roku nastąpiło uroczyste otwarcie lokalu Muzeum mieszczącego się na terenie skansenu górniczego w Zabrzu, przy ul. Wolności 402 , gdzie oprócz sali ekspozycji pojazdów znajduje się piękny lokal klubowy, w którym odbywały comiesięczne spotkania.